jeva jorepna ryptas se pōnte udlitas.
Sob Lip 27, 2019 10:25 pm jeva jorepna ryptas se pōnte udlitas.
Gość
avatar
Gość

27. dzien drugiego ksiezyca.
98 rok po Podboju Aegona.




Jeśli nie powiesz tego na głos, nic się nie wydarzyło.
Krew zauważył najpierw.
Splamiona nią dłoń zostawiła na rzeźbionej, wyślizganej gałce brudną smugę, która zalśniła złowrogo w słabym świetle księżyca. Przez krótki moment przyglądał się temu bez cienia zrozumienia w oczach – tak, jak patrzy się na owocową muszkę lub plamkę po soku. Mimowolnie wytarł lepkie palce o koszulę; do czterech, rozmazanych śladów dołączyły cztery kolejne, przeobrażając białą bawełnę na piersi w plątaninę czerwonych, krzywych odcisków. Materiał przywarł do jego pleców jak druga skóra, choć noc niosła ze sobą pachnące solą ochłodzenie, i nieprzyjemnie krępował ruchy.
Gorąco.
To pierwsza świadoma myśl od dłuższego czasu. Od chwili, kiedy znalazł się w dokach.
Dlaczego jest tak gorąco?
Drżąca dłoń zacisnęła się na klamce; szarpnął za nią raz, później drugi, aż dławiąca duszność zatkała mu usta i nos, wdarła się do gardła, zabrała powietrze, sprawiła, że zachwiał się, napierając na drzwi całym ciałem.
Nagle ustąpiły.
Mięśnie potężnych barków zaigrały lekko, kiedy mocniej pchnął ciężkie, dębowe drewno, zanurzając się w mroku wieży. Ostatni z kandelabrów zgasł pewnie tuż po zmierzchu; w powietrzu nie było czuć dymu ani wosku.
Jedynie pot i metaliczną woń krwi.
Dłoń – wciąż wilgotna od czegoś, o czym Aenys nie chciał myśleć (jeśli nie powiesz tego na głos, nic się nie wydarzyło) – odnalazła po omacku chłodny kamień, prowadząc go aż do pierwszego stopnia krętych schodów. Zawahał się przed postawieniem pierwszego kroku w górę – powstrzymało go nagłe ukłucie bólu. Palce ostrożnie musnęły rozognione, pulsujące w rytm uderzeń serca szramy, które ciągnęły się od żuchwy aż po zagłębienie między szyją a obojczykiem; cztery ślady lepkie od krwi. Cztery głębokie, promieniujące bólem zadrapania. Cztery…
Cztery paznokcie, które chciały dosięgnąć twarzy, ale trzymał ją zbyt mocno.
Delikatnie drżenie dłoni nagle rozprzestrzeniło się na całe ciało; od koniuszków palców po ramiona, pierś, nogi, serce – postawił szybki krok w górę schodów, później kolejny i jeszcze jeden, byle wyżej. Ciemność była równie lepka, jak jucha; przywarła do jego skóry, wypełniła nozdrza odorem krwi, zalęgła się na języku – nagle przełykanie śliny przez zaciśnięte gardło stało się niemożliwe.
Tak, jak równomierne oddychanie.
Tak, jak mozolna wspinaczka w górę.
Tak, jak przywołanie w pamięci tamtego obrazu – obrazu krwi, przepełnionych przerażeniem oczu i ciała, które…
Nagłe zderzenie niemal strąciło go w dół schodów; zachwiał się, czując, jak chłodny mur prześlizguje się pod wilgotnymi palcami, jak dłoń – nagle bardziej zdeterminowana niż dotychczas – bezskutecznie próbuje odnaleźć punkt zaczepienia. Przez jedno, zastygłe z przerażenia uderzenie serca było wyłącznie to: ciemność, utrata równowagi, ciche daor.
I nagły uścisk palców na ramieniu.
I światło, którego dotychczas nie zauważał; czerwony płomyk drżący w szklanym kloszu, rozświetlający pobladłą twarz i okrągłe z przerażenia – nie zaskoczenia, nie chwilowego strachu, ale właśnie dzikiego, nieokiełznanego przerażenia – oczy. Już nie barwy wrzosów, lecz niemal czarne, wciąż przesłonięte mgiełką niezrozumienia.
Obce.
Raqiros.
Cichy, zachrypnięty szept odbija się od pobielanych ścian Wieży Białego Miecza, rozdziera kurtynę, za którą dotychczas skrywał się jego umysł, w końcu powraca jako odległe, wyczerpane echo.
Raqiros, mirros quba massitas.
Jeśli nie powiesz tego na głos, nic się nie wydarzyło.
Re: jeva jorepna ryptas se pōnte udlitas.
Gość
avatar
Gość
Biały materiał płaszcza opadł na posadzkę, wyślizgując się spomiędzy zdrętwiałych palców, w których została wyłącznie srebrna brosza w kształcie dwóch splecionych w uścisku łabędzi. Arys przesunął opuszką palca po drobnym łebku jednego z nich, odnajdując znajomą nierówność; wyszczerbione przed laty – w dniu przyjęcia w poczet królewskich gwardzistów – było zwiastunem tego, co czuł obecnie, gdy rozglądał się po pustych, białych ścianach niewielkiej celi.
Zamieszkiwał ją niezmiennie od trzech lat, które w jego oczach równie dobrze mogły być trzydziestoma. Więzienie, do którego wszedł dobrowolnie, honorem ręcząc za to, że nie będzie próbował z niego uciec. Słodycz zaszczytnej służby w zaledwie kilka księżyców zmieniła smak. Najpierw przejrzała, co ledwie zauważył, pochłonięty nowymi obowiązkami. Następnie zgniła, uderzając w Arysa odorem beznadziejności, czego nie dało się już zignorować – najgorsze jednak było to, że nikt go przed tym nie ostrzegł. Czuł się rozgoryczony i zły, co niezbyt umiejętnie starał się skryć pod białym płaszczem zobowiązań, nie wyrzygując z siebie prawdziwych uczuć, obawiając się, że mogłyby go trwale zbezcześcić.
Ostrożnie odłożył broszę na niewysokim stoliku stojącym przy twardym łożu i splótł palce dłoni ze sobą, aż ciszy pomieszczenia nie zakłóciło nieprzyjemne dla ucha chrupnięcie zesztywniałych stawów. Wiedział, że znajome odrętwienie mięśni – efekt kilkugodzinnej warty na moście – szybko nie odpuści. Pomóc mogłaby gorąca kąpiel, było jednak za późno, żeby sumienie pozwoliło mu budzić służbę zmorzoną całym dniem pracy. Przez chwilę rozważał, czy nie udać się na ulicę Jedwabną, gdzie mógłby poddać się zręcznym dłoniom ulubionej Primrose, ale i ten pomysł odrzucił, uznając, że wysiłek jest niewspółmierny do korzyści.  
Pozostało wino, opcja najszybsza i nienadwyrężająca budżetu, dostępna właściwie od ręki. Wystarczyło zejść z trzeciego piętra Wieży, pokonując niedorzecznie dużą ilość schodów, znaleźć ocalały przed braćmi dzban wina i wrócić do swojej komnaty, nie budząc przy tym pozostałych gwardzistów, którzy nie pełnili akurat wart. Dopiął guzik poszarzałej, lnianej koszuli i przestąpił krok nad jedwabiem porzuconym na podłodze, zaraz znajdując się za drzwiami i zdejmując ze ściany świecę skrytą w szklanej lampie. Szybkie, lekkie kroki ledwie zaszeleściły na kolejnych stopniach schodów, po których nie schodził, a prawie zbiegał, krzywiąc się leciutko w reakcji na tępy ból zesztywniałych mięśni.
Zdecydowanie powinienem to ro, myśl urwała się gwałtownie, gdy uderzył w coś, czego nie powinno być na jego drodze. Nie stracił równowagi; instynktownie wyciągnął przed siebie wolną rękę, zaciskając palce na ramieniu intruza, ratując go przed niechybnym skręceniem karku. Dopiero wtedy zorientował się z kim ma do czynienia; w czyje szeroko rozwarte z przerażenia oczy się wpatruje.
Przekleństwo zamarło na wargach, nie spełzając z nich. Owszem, rozwarły się, ale nie uleciało spomiędzy nich ani jedno słowo. Potrzebował jednego szybkiego i bardzo nierównego uderzenia serca, żeby zorientować się, że stało się coś bardzo złego.
Pierwszą myślą – tą podyktowaną wpojonym poczuciem obowiązku – był król.
Drugą – prawie na równi szybką – to, że Aenys nie miał warty.
Trzecia skupiła się na krwawych szramach ciągnących się od linii żuchwy, aż po obojczyk – obrażenia te nie pasowały do ponurych myśli Arys.
Czwarta objęła uwagą zakrwawione dłonie i brunatne już ślady na ubraniu, których nie dałoby się pomylić z niczym innym.
Stało się coś złego.
Co ty zrobiłeś? – ostre, łabędzie syknięcie ledwie naruszyło spokojną ciszę Wieży, ale czuły i bardzo niespokojny dotyk chłodnych palców, które przyłożył do szyi Aenysa – tuż obok bruzd – załagodził nieprzyjemny wydźwięk.
Nie czekał jednak na odpowiedź, odrywając palce od lepkiej skóry przyjaciela, popchnął go w górę schodów; korytarz nie był odpowiednim miejscem na rozmowę.
Nie, kiedy Aenys wyglądał na niemal oszalałego.
Choć zamykanie się z nim w ciasnym pokoju, gdy był w podobnym stanie, także nie było spełnieniem marzeń.
Rusz się – ponaglił cicho, wyprzedzając go na stopniach, żeby oświetlić drogę i otworzyć drzwi sypialni Velaryona.
Zamknął je za gwardzistą, opierając się na nich ciężko plecami. Teraz wystarczyło tylko wyciągnąć z Aenysa rozmiar tragedii i uprzątnąć jej skutki...
Co się wydarzyło, raqiros? – tym razem miękkie, uspokajające nuty wkradły się w niską barwę jego głosu; postąpił dwa kroki w przód, odstawiając szklany klosz ze świecą na stole i sięgnął po dzbanek z wodą, którego zawartość wylał do płytkiej miednicy. Dłoń zadrżała mu lekko. – Powiedz mi.
Re: jeva jorepna ryptas se pōnte udlitas.
Gość
avatar
Gość
Najpierw przychodzi ból, który porusza swe jądro do granic wytrzymałości, otwiera się, rozpływa, demaskuje prawdziwe oblicze, wyrywa z otchłani niebytu przebłysk świadomości w odrętwiałym umyśle Aenysa. Nie ma mnie, myśli z trudem, czując łagodny dotyk na własnej skórze. Pustka. Palce Arysa są chłodne i nerwowe, znikają w ciemności tak prędko, jak się pojawiły – Velaryon nie zdołał ich uchwycić, nawet na chwilę, na jedno uderzenie serca, które wyciągnęłoby go z otchłani.
Wracaj.
Skąd się bierze tyle siły w człowieku, kiedy wydaje się zupełnie przegrany, stracony, omotany tysiącami sprzeczności? Skąd nadal potrafi stawiać kroki w górę, podążając za drżącym płomykiem i wysoką, karykaturalnie wydłużoną w tym świetle sylwetką przyjaciela? Z marazmu na krótki moment wyławia go cichy, ponaglający syk i odległy dźwięk zamykanych drzwi.
Co się wydarzyło, raqiros?
Ja, formułuje w myślach cichą sylabę, ale nie potrafi znaleźć słów. Żadnych słów. Ani jednego słowa, bo to coś, co nie było Aenysem, co tkwiło w nim od długich lat, nie znało mowy. To coś sprawiało, że czuł się we własnym ciele jak niemy obserwator, jak pozbawiony sił sprawczych widz, który próbuje uchwycić cienie przeszłości i stłumić cichy lęk, że w końcu odkryto jego drugą naturę.
Brzydką, odstręczającą, nieodłączną.
Nie chciałem – pozbawiony sił szept zdołał dotrzeć do uszu Arysa tylko dlatego, że w niewielkiej, ascetycznej sypialni panowała martwa cisza; nawet uwięziona w kloszu ćma zamarła w bezruchu, wyczekując na kolejne słowa.
Nie chciałem tego. Ona...– palce, poznaczone rdzawymi śladami krwi, w roztargnieniu przeczesały chaotyczny nieład srebrnych jak światło księżyca włosów. Velaryon nagle poderwał się z miejsca, tym jednym, gwałtownym ruchem pochłaniając znaczną część wąskiej przestrzeni. Zasnute mgiełką niezrozumienia spojrzenie przesunęło się po skromne urządzonym wnętrzu sypialni, jakby próbowało dopasować otoczenie do wydarzeń tej nocy – bezskutecznie.
Właśnie wtedy zauważył brunatne ślady na koszuli. I patrzył.
Z niedowierzaniem.
Z niezrozumieniem.
Z cichym nie, kiedy silne, ciepłe dłonie – dłonie, które przysięgały chronić – szarpnęły za dół koszuli, gwałtownie zdzierając ją przez głowę. Poznaczony brunatnymi śladami materiał wylądował na podłodze jak wstydliwe zawiniątko, które zapragnął wepchnąć pod łóżko; powstrzymało go szarpnięcie bólu w rozoranej paznokciami szyi i nieruchomy wzrok przyjaciela.
Przerażam cię? pyta cicho, ale tylko w myślach, ponieważ dziwnie suche, pozbawione sił usta wciąż nie potrafią formułować słów. Nierówne ślady krwi na jasnej skórze torsu lśnią oskarżycielsko. Bo ja jestem przerażony, dodaje jeszcze ciszej, niepewnie stawiając krok w stronę Arysa. Zna jego spojrzenie, każdy jaśniejszy odblask w zwykle wesołym błękicie. Teraz jego oczy się nie śmieją; lśnią niepewnością, jakby wahał się, czy wydać osąd natychmiast czy poczekać na nieskładne wyjaśnienia.
To Taena – kłamstwo wypływa spomiędzy pobladłych ust jak przypływ atakujący skaliste brzegi Dritfmarku. Długie, wciąż brudne od juchy palce muskają cztery długie ślady, opuszkami palców badając zasychającą fakturę krwi, a kolejny krok niweluje dzielącą ich odległość do kilku przesyconych metaliczną wonią cali. – Pokłóciliśmy się. Jutro ją przeproszę.
W ciemnym fiolecie valyriańskiego spojrzenia pojawiły się pierwsze przebłyski znajomej lawendy; chmury, które dotychczas przesłaniały jego spojrzenie, umykały wraz z każdym kolejnym oddechem, z każdym kłamstwem, które nawet w uszach Aenysa nie brzmiały przekonująco. Arys przecież wiedział – musiał wiedzieć, widział ich razem – że Velaryon przy Taenie nigdy nie podnosi głosu. Nigdy się nie denerwuje. Nigdy nie byłby w stanie przerwać hebanowej gładkości jej skóry, by mieć na sobie krew. Tyle krwi.
Nie chciałem cię wystraszyć.
Kłamstwo, kolejne tej nocy, zimne jak stal, której pozbył się w smolistych odmętach doków.
Nie chciałem cię spotkać.
Re: jeva jorepna ryptas se pōnte udlitas.
Sponsored content

Skocz do: